Zabytek – ofiara remontu
26 maja br. oliwski Dom Zarazy gościł kolejne Konwersatorium Metropolitalne. Gościem spotkania był dr Jacek Friedrich, a tematem – ochrona trójmiejskich zabytków.
Czym jest zabytek?
– Jesteśmy przyzwyczajeni do instytucjonalnego klasyfikowania zabytków – rozpoczął główny prelegent, a zarazem historyk sztuki i dyrektor Muzeum Miasta Gdyni. – Wpisanie zabytku do rejestru nie zawsze gwarantuje jednak ochronę ostateczną. Jeśli ktoś chce go zniszczyć, to i tak to zrobi – tłumaczył. Dalej, wyjaśniając kolejne definicje zabytku, podnosił: – Czy o tym, że coś jest zabytkiem decyduje jedynie wiek? Moim zdaniem także coś, co ma pięć lat może być godne ochrony.
Friedrich podkreślał, że Gdańsk wpadł w „pułapkę wieku”. Za zabytek uważa się tutaj wszystko, co przedwojenne. Decydujące jest kryterium historyczne, a nawet historyczna stylistyka. Za zabytek zostanie uznana każda barokowa budowla, zwykłe domy – zbudowane w mniej charakterystycznym stylu – czeka za to zwykle obłożenie styropianem. – W domku ze zwykłym, skośnym dachem, właściciel bez cienia żenady wykuje okno, gdzie chce. Gdyby chodziło o budynek neobarokowy, to zastanowiłby się dwa razy – konstatował.
Za szczególne wzgardzony styl architektury uznał modernizm, który stał się niejako ofiarą własnego sukcesu: – Mamy przekonanie, że modernizm to architektura współczesna, pudełkowa. A więc także mało wartościowa.
O edukacji i groźbie remontu
– Największą klęską III RP jest to, co się stało z przestrzenią publiczną i edukacją – kontynuował. Wskazywał, że te dwie materie są ze sobą ściśle powiązane: ludzie nie mają wyczulonego poczucia estetyki. – Za najładniejsze uważają budynki wyremontowane i kolorowe. Jeśli to jest kryterium, to żyjemy w najładniejszym kraju świata. Dalej wskazywał, że Polska nigdy nie była krajem wysokiej kultury wizualnej. – Nawet Matejkę „upupiliśmy” i odbieramy go nie przez wizualność jego obrazów, ale historiografię. Literatura, teatr, film, to zwykle były u nas doceniane sztuki. Można nawet powiedzieć, że panuje u nas tępota estetyczna.
Jako skutek takiego podejścia Friedrich wskazywał na ciąg domów na ulicy Hallera w Gdańsku. Przemyślany, spójny koncept architektoniczny z odpowiednim rytmem okien został w latach 90. Kompletnie zaburzony. – Jeden z właścicieli ma przed swoim domem nawet sadzawkę. Ale to nic: przed sadzawką, w ciągu chodnika, położył polbruk. Na fasadzie są za to lampki i światłowód – załamywał ręce.
Atmosferę beznadziei rozwiała jednak ostatnia myśl prelegenta: – Widzę jednak zmianę w nadchodzącym pokoleniu, któremu już nie idzie wyłącznie o dorobienie się. Zwykle jest tak, że świeży pieniądz nie jest wrażliwy na estetykę, za to późniejsze generacje sublimują te pieniądze i odwracają się w jej stronę.
Prawo nie działa
Jako kolejną bolączkę polskich zabytków Friedrich wskazał brak skutecznych mechanizmów prawnych, które faktycznie nie ochroną cennych obiektów. Porównał tutaj Gdańsk z Kopenhagą. Mówił, że jeśli w Danii ktoś mieszka w zabytkowym budynki i niepoprawnie, bez zgody odpowiednich władz, wywierci okno, pojawia się policja konserwatorska. W konsekwencji samowola kończy się zapłatą nie tylko kary administracyjnej, ale też wykonaniem nowego, zgodnego z wymogami prawa, okna, na koszt właściciela. W Gdańsku jest za to jest odwrotnie. Nawet kiedy sprawa trafi już do sądu, jest umarzana. – Egzekucja prawa jest w tym zakresie żadna – podsumowywał prelegent.
Idą zmiany
Friedrich zwrócił także uwagę na pewien paradoks. Zaczął od poinformowania, że od niedawna więcej ludzi na świecie mieszka w miastach niż na wsi. Środowisko miejskie stało się więc naturalnym środowiskiem człowieka. Czemu więc nikt o nie nie walczy? W końcu ekolodzy potrafili stworzyć silne lobby.
Dyskusja
Prelekcję gościa kończyła debata. Wpierw Jacek Wałdoch, doktorant z Uniwersytetu Gdańskiego (UG) zapytywał się o źródło poczucia dumy gdynian. Friedrich zwrócił uwagę, że w Gdyni zachowana była, także w czasie wojny, ciągłość własności. W Gdańsku tego brakowało. Może to tłumaczyć wysoką postawę obywatelską gdynian i raczej brak przywiązania do Gdańska jego mieszkańców.
Kolejno główny gość wyjaśniał, jaką rolę ma pełnić w Radzie Studium Gdańska. Wskazał, że zasiadał już w wielu organach kolegialnych, ale często niewiele z działań takiego gremium wynikało. – Po prostu tym razem także nie chciałem być nieobecny. Poza tym jestem jedynym historykiem sztuki w tej radzie. Zresztą, jak się mówi: miasto jest zbyt poważną sprawą, aby oddawać je w ręce urbanistów – zakończył odpowiedź na pytanie Justyny Wieczerzak.
Następne pytanie, zadane przez Annę Dziubałtoską, doktorantkę z UG, dotyczyło estetyzacji ulicy Ogarnej. – Unowocześnienie to kwestia bardzo ogólna – mówił Friedrich, podając przykład nieuregulowania Wisły. Jeszcze niedawno wszyscy uznawali brak tej regulacji jako uwstecznienie. Dziś, zielone koryto Wisły uchodzi za modne.
Głos zabrała też Danuta Poczman ze Stowarzyszenia Stara Oliwa. Kontestowała jakość planów zagospodarowania przestrzennego, które się aktualnie tworzy. Friedrich zgodził się z tym spostrzeżeniem, podnosząc, że plany często biegną po środku ulicy, co tworzy niespójność koncepcji, chociażby rewitalizacyjnych.
Spotkanie zakończyło pytanie Tomasza Sokołowa z Instytutu Metropolitalnego, który zapytywał o historyczne powody odbudowania Śródmieścia Gdańska. Główny prelegent spotkania podkreślał tu zasługi Zakładu Osiedli Robotniczych w Gdańsku oraz Juliusza Goryńskiego. – Odbudowa Gdańska to jedyne przedsięwzięcie architektoniczne w powojennej Polsce na skalę światową. Udało się stworzyć coś nowego, paradoksalnego: miasto nowoczesne, ale traktowane jako zabytek.
Spotkanie odbyło się w ramach Konwersatorium Metropolitalnego organizowanego przez Instytut Metropolitalny.