Problemy suburbanizacji w Polsce
Jeszcze nie tak dawno temu można było zaobserwować migracje ludzi z centrum miast w kierunku obrzeży lub poza ich granice. Zjawisko zwane suburbanizacją stało się w Polsce wyraźnym trendem. Mieszkańcy miast mający dosyć hałasu, ciasnoty i natłoku innych użytkowników przestrzeni chcieli polepszyć swoją sytuację mieszkaniową. Trend ten bardzo dobrze wykorzystali deweloperzy, którzy kusili działkami lub gotowymi domami z dala od wszystkich problemów.
Przedstawiali swoje osiedla jako oazy spokoju, a nawet azyle chroniące przed miejskimi utrapieniami. Piękne wizualizacje ukazywały osiedla pełne radosnych dzieci biegających po bezpiecznych ulicach lub bawiących się na licznych placach zabaw czy terenach zieleni. Na tych samych obrazkach tuż obok osiedli przebiegają linie komunikacyjne zapewniające mieszkańcom dogodny dojazd do miasta, nowe szkoły, które mają zapewnić odpowiedni poziom wykształcenia oraz sklepy, żeby mieszkańcy nie musieli jeździć specjalnie do miasta kilka razy w tygodniu. Kto by się na takie życie nie zdecydował?
Niestety, rzeczywistość okazała się zupełnie inna niż przedstawiali ją inwestorzy na wizualizacjach. W większości przypadków na osiedlach nigdy nie powstały ani przestrzenie do zabawy dla dzieci, ani tereny rekreacyjne, w których można by było się odprężyć. Szerokie, przestronne drogi, które miały być objęte ograniczeniem prędkości w celu poprawienia bezpieczeństwa, zostały zastąpione dróżkami o minimalnej możliwej szerokości i naturalnym ograniczeniu prędkości w postaci dziur i wybojów w drodze. Wszak im szersze drogi tym mniej działek można zmieścić na określonym terenie. O placówkach oświatowych mieszkańcy większości takich osiedli również mogą tylko pomarzyć. Zamiast dobrze skomunikowanego z miastem osiedla mieszkańcy mieli do dyspozycji na przykład cztery podmiejskie autobusy na dobę.
Tak naprawdę tylko jedna rzecz z wizualizacji zgadzała się z rzeczywistością. Było to położenie osiedla poza granicami miasta. Jak się szybko okazało i to przerodziło się w wadę. Duża liczba ludzi, którzy wyprowadzili się na przedmieścia musiała codziennie dojeżdżać wiele kilometrów do pracy. Czasami nawet kilkanaście bądź kilkadziesiąt kilometrów, w zależności w której części miasta znajdowało się miejsce pracy. Codzienne dojazdy zajmują dużo bezcennego czasu, którego nigdy nie starcza. Czas, który zajmuje nam dojazd do pracy moglibyśmy spożytkować inaczej, gdybyśmy mieli bliżej. Jednak w sytuacji, gdy dojazd i powrót z pracy zajmuje łącznie 3 godziny, podmiejskie osiedla stają się „sypialniami” zamiast miejscem, w którym żyjemy, wypoczywamy, spędzamy wolne chwile. Dojazdy, prócz czasu wiążą się także z dodatkowymi kosztami. Życie na przedmieściach okazało się nie być takie kolorowe jak było to przedstawione na wizualizacjach deweloperów. Smutną prawdą jest, że większość deweloperów budujących osiedla na obrzeżach miast było nastawione na jak największy zysk z każdej działki, a nie na jak najlepszy komfort życia mieszkańców tych terenów. Deweloperzy chcąc zarobić jak najwięcej nie dbają o to, by zbudować plac zabaw, szkołę czy drogi, ponieważ to generuje jedynie dodatkowe koszty. Mając do wyboru sprzedaż działki budowlanej po dobrej cenie, a zagospodarowanie wolnego obszaru pod teren rekreacyjny czy zieleni, który nie przyniesie korzyści finansowych wybór dla inwestora jest prosty i oczywisty. Niestety, ale bardzo trudno jest znaleźć osiedle, które na pierwszym miejscu stawia potrzeby mieszkańców dotyczące estetyki, wypoczynku czy dostępu do podstawowych usług.
Wygląda na to, że stare powiedzenie o tym, że „nie zawsze mamy to czego chcemy, ale zawsze chcemy tego, czego nie mamy” sprawdza się świetnie również w urbanistyce. Po intensywnym czasie urbanizacji i masowym napływie ludności do miast, nastał okres migracji ludzi poza miasta. Obecnie sytuacja ponownie się odwraca i ludzie wracają do miast w poszukiwaniu tego, co jeszcze chwilę temu bardzo im przeszkadzało.
Autor: Adam Wronkowski