AKTUALNOŚCI

Samochód – rzecz, która u(nie)szczęśliwia?

W czasach motoryzacji i wielkich polis, w których miasto rozrasta się do niesamowitych rozmiarów, a promień jego zasięgu jest jeszcze większy, jeden wynalazek szczególnie przydaje się mieszkańcom. Odkąd, w roku 1908, zaczęła się produkcja Forda T – pierwszego masowo produkowanego samochodu, pojazdy te zyskiwały na popularności i miały coraz większy wpływ na ludzi.

Samochód umożliwił ludziom poruszanie się z coraz większą prędkością, co powodowało przemieszczanie się na dalsze odległości w krótszym czasie. Wraz z przybyciem samochodów do miast, zaczęły one wymuszać kolejne przebudowy infrastruktury tak, by były dostosowane głównie do pojazdów na czterech kółkach, skutecznie spychając na dalsze miejsca komunikację miejską i pieszych. W taki sposób miasta oparte na komunikacji zbiorowej oraz o podróżujących przez miasto siłą własnych nóg powoli ewoluowały w miasta szybkich aut.

Pieszych zepchnięto na chodniki przy budynkach, a znaczną część pasa drogowego zajęły ulice. Z biegiem czasu pod naporem wymagań użytkowników transportu indywidualnego powstawały coraz to nowe pasy ruchu, które w praktyce miały zapewnić większą przepustowość i rozładować panujące korki. W praktyce jednak przedstawia się to następująco: jeśli z drogi korzysta określona liczba użytkowników, to robiąc nowe miejsce poprzez np. dodanie dodatkowego pasa ruchu, zwiększa się liczba użytkowników. Nie rzadko dochodzi do sytuacji, że liczba samochodów na pas rośnie w przypadku zwiększenia liczby pasów – o czym mówi opisywany na łamach portalu Paradoks Braessa. Tym właśnie różni się teoria od praktyki.

Wracając do tematu – miasto zostały tak przebudowane, że mimo maksymalnego poszerzenia ulic, zwiększenia liczby pasów drogowych, zwężenia chodnika miejsca nadal było za mało. Przez miasto miały przewijać się potoki samochodów, których kierowcy niecierpliwili się i denerwowali jeżeli musieli zwolnić, o zatrzymywaniu nie mówiąc. Każdego innego użytkownika przestrzeni traktowali z pogardą i wyższością, niekiedy rzucając, czy to do siebie czy do przechodniów niemiłe słowa. Obecnie miasta znajdują się na takim etapie, że nie sposób już ich przebudować w całości, żeby powrócić do pierwotnej formy, czyli miasta pieszych. Niestety, wynalazek, który miał sprawić, że ludziom będzie żyło się lepiej, będą mieli więcej wolnego czasu spełnił wręcz odwrotną rolę.

Tutaj chciałbym na krótką chwilę zatrzymać się i powiedzieć, że nie uważam samochodów za zło totalne. Po prostu myślę, że można byłoby ograniczyć ich liczbę i zachęcić ludzi do częstszego ich pozostawiania w garażach. Inicjatywy typu „dzień bez samochodu” są dobrą drogą. Tak samo jak dostosowanie transportu publicznego w miastach tak, by użytkownik samochodu nie miał zbyt wielu argumentów przeciw skorzystaniu z usług tramwaju czy autobusu. Przez prawie cały XX wiek ludzie uważali samochód za zbawienie ludzkości. Dzięki samochodowi znalezienie pracy nie zawężało się jedynie do rynku lokalnego, ale także można było szukać pracy dalej, w sąsiednim mieście, a nawet w sąsiednim województwie, landzie czy stanie. Samochód miał sprawić, że podróż do pracy oddalonej o 100 kilometrów nie była nieosiągalna bez półdniowego wysiłku związanego z podróżą na dworzec, jazdą pociągiem i dojazdem do pracy z dworca w innym mieście lub podróżą PKS’em, który musiał się co chwile zatrzymywać co wydłużało i tak zajmującą dużo czasu podroż. Niestety, wraz z popularyzacją samochodów zdecydowanie za dużo osób podążyło tą drogą i wybrało własne cztery kółka. Sytuacja na drogach pogarszała się wraz z każdym dodatkowym użytkownikiem. Zapadła decyzja – poszerzamy drogi. Pułapka! Tu znów miało miejsce wcześniej opisane zjawisko. Więcej drogi – więcej samochodów. Krąg się zamknął i powiększa się do dziś.

Obecnie wiele milionów ludzi dojeżdża do pracy samochodem i spędza na tym przynajmniej godzinę w jedną stronę. Jeśli nie ma korków. Nawet niemieckie obwodnice miast nie podołały i np. pod Berlinem w godzinach szczytu tworzą się gigantyczne korki. Widać to także, gdy remontowany jest tam choćby jeden pas autostrady. I tak samochód, który miał wywołać uśmiech na naszych twarzach sprawił, że pojawiło się na nim zniecierpliwienie, zdenerwowanie, czasem rozpacz. Tracimy dużą ilość czasu na dojazdy do pracy i nawet wyższe zarobki nie są w stanie nam tego wynagrodzić. Wracamy do domów zmęczeni, zdenerwowani. Marzymy tylko o tym, żeby się położyć i zakończyć ten dzień jak najszybciej. To z kolei prowadzi do zaniku więzi z bliskimi i rodziną. Jeśli chodzi o rodzinę tu też tracimy. Nie ma nas w domu, bo jedziemy do pracy i oprócz ośmiu godzin od ósmej rano do szesnastej, jesteśmy poza domem od godziny szóstej trzydzieści do siedemnastej czy osiemnastej. Jeśli nie ma korków. Kiedy mamy znaleźć czas na rozmowę, zabawę z dziećmi czy towarzyskie wyjście? Nawet kupno nowego samochodu nie sprawia już tyle radości, bo wiemy co to oznacza. Jedynym plusem, który może wywołać uśmiech to mniejsze spalanie, które jednak tylko częściowo obniży koszty utrzymania pojazdu. Niekiedy osiągają one ponad 1000 zł miesięcznie. Dużo, prawda? Tak napędzamy tę machinę sami, kupujemy nowe samochody i nadal przesiadujemy w nich znaczną część dnia, współtworząc razem z innymi długie korki na drogach między miastami i ulicach w tychże miastach.

Na szczęście coraz bardziej zwiększa się świadomość mieszkańców i ludzi, którzy są odpowiedzialni za decyzje w mieście i coraz głośniej słychać o różnego rodzaju inicjatywach podejmowanych na rzecz powrotu do miasta użytkowanego głównie przez pieszych. Wprowadzanie stref „tempo 30” czy całkowite wyłączanie ruchu kołowego z ulic centrum to dopiero początek działań. Coraz częściej słychać również o woonerfach. Łódź już ma, Wrocław nad nimi pracuje. To dobra droga. Nie wyeliminujemy całkowicie samochodów z miasta i również nie o to chodzi. Niech zostaną, ale ich liczba musi się zmniejszyć. Przede wszystkim musi się zmienić to, że samochód jest traktowany priorytetowo na miejskich ulicach, spychając pieszych w przejścia podziemne lub na kładki. Miasto musi służyć ludziom, zarówno tym w samochodach, jak i pieszym, ale pamiętajmy, że każdy zmotoryzowany musi wysiąść z samochodu, żeby dojść do celu. Wszyscy jesteśmy pieszymi, nawet jeśli wolimy samochody.

Autor: Adam Wronkowski