Miasto jak supermarket?
W debacie na temat przemian jakie zachodzą zarówno w gospodarce, jak też w społeczeństwie coraz więcej miejsca poświęca się miastu. Specjaliści z różnych dziedzin rozpatrują teorie lokalizacji inwestycji, ich konkurencyjność, a także społeczne uwarunkowania rozwoju oparte na poczuciu tożsamości mieszkańców.
Jednak w całej tej złożoności zagadnienia pomija się aspekt, o którym jeszcze w okresie międzywojennym wspominał Florian Znaniecki, a mianowicie, to, że „ludzie wartościują przestrzeń i proces ten wyznacza sposób, w jaki ją użytkują”. Jak wygląda to wartościowanie?
Miasto staje się dla mieszkańców metaforą marketu, gdzie poruszamy się pomiędzy poszczególnymi półkami, wybierając coraz częściej tylko i wyłącznie te towary (czy też w tym przypadku usługi), które są nam potrzebne.
Miasto, jego przestrzeń nie jest odbierana całościowo jako suma elementów ale jako pojedyncze, oderwane od siebie miejsca, z których korzystamy. Poszczególne produkty, układ półek w markecie zmienia swoje miejsce, podobnie jak zmienia się nowo tworzona czy też rewitalizowana przestrzeń. W takiej sytuacji, my jako użytkownicy zarówno marketu, jak i miasta, stajemy przed nową przestrzenią, w której już nie odnajdujemy utartych ścieżek, nie potrafimy odnaleźć interesującego nas produktu. Na nowo musimy się uczyć miasta, tworzyć nowe szlaki pomiędzy ulicami, placami.
Niestety, dla większości z nas ciągła zmiana wymaga stałego uczenia się, a także wzbudza brak poczucia stałości. Wolimy zaszyć się w strzeżonym osiedlu, w mieszkaniu, gdzie wszystko jest znane i względnie stałe, a zakupy można zrobić przez Internet…
Miasto staje się obecnie nie tkanką miejską jak chcieli tego przedstawiciele ekologii miasta (szkoła chicagowska) czy też reprezentanci szkoły kalifornijskiej.
Obecnie mamy do czynienia z miastem, które istnieje w świadomości jego użytkowników jako oddzielne, wyizolowane miejsca: pracy, snu, spędzania wolnego czasu. Szanując swój czas nie wybieramy nieznanej drogi pośród półek sklepowych, tak aby zaoszczędzić jak najwięcej czasu. To samo dzieje się z miastem, które odbieramy jako miejsca, które znamy, które warto odwiedzić, ale ujęcie miasta jako całości już nas nie interesuje, ponieważ zajmuje za dużo czasu, a poza tym i tak przestrzeń ta ulega stałym zmianom, za którymi niejednokrotnie trudno nadążyć.
Może w całej debacie nad tworzeniem przestrzeni publicznych wzbudzających tożsamość lokalną mieszkańców, nad tworzeniem miast dla ludzi, warto zastanowić się w jak długiej perspektywie taka przestrzeń będzie funkcjonowała? Czy jest na tyle kompaktowa, mobilna, aby móc zmieniać swoje przeznaczenie wraz ze zmianą trybu życia jej użytkowników? Czy też przestrzeń publiczna powinna być stała, tak aby odzwierciedlać niezmienność niektórych wartości?
Pytania te wciąż pozostają kwestią otwartą i tak naprawdę dopiero czas zweryfikuje początkowe założenia. Użytkownicy, mieszkańcy decydują tak naprawdę, czy dane miejsce będzie funkcjonowało w szerszej świadomości, czy nadadzą mu emocjonalną wartością, z którą będą się identyfikować, podobnie jak sklep, który bez klientów musi zostać zamknięty.